sobota, 27 lipca 2013

Rozdział 10

* dom Justina *

Dwa tygodnie minęły dość szybko. Jade i Perrie spędzały dużo czasu z chłopakami. Jesy i Leigh-Anne także kilka razy zostały zaproszone na imprezy organizowane w ich apartamencie. Był to czas, w którym mogły zapomnieć o codziennym życiu i po prostu dobrze się bawiły. Niestety, nic nie trwa wiecznie. W końcu musiały wrócić do swoich obowiązków. Patrycja natomiast, tak jak Thirwall i Edwards, poszła do pracy. Pieniądze przeznaczone na jedzenie i  rachunki zaczęły się kończyć. Dlatego też Harris zatrudniła się w tym samym hotelu co koleżanki. Dziewczyny były temu przeciwne, bo wiedziały, że jako pokojówka dostanie ciągły dostęp do apartamentu chłopaków. Nie mogły nic zrobić, kiedy Justin załatwił jej pracę. I tak oto Patrycja pracowała z nimi.
Teraz we trzy siedziały w kuchni i jadły śniadanie.
- Ja już uciekam. Powinnam być wcześniej niż wy - zaśmiała się Patrycja. - Na razie - pomachała im i wyszła z domu. Dziewczyny dokończyły śniadanie i także zaczęły się zbierać. Spóźnione dziesięć minut, w pośpiechu przebrały się i zeszły do restauracji, aby przyjąć zamówienie klientów.

- To już trzy ostatnie - powiedziała Jade z ulgą.
- Nareszcie! - westchnęła zmęczona Perrie. Niestety, Jade nie zdążyła choćby usiąść, a już musiała ruszyć dalej. Wzięła tacę z jedzeniem i udała się na salę.
- To nie jest moje! - krzyknął mężczyzna w garniturze.
- Przepraszam pana, zwykła pomyłka - zmieszała się cicho Jade.
- Pomyłka? Czekam na swoje jedzenia od piętnastu minut, a ty mi mówisz, że to pomyłka? Zatrudnienie Ciebie w tej restauracji najwidoczniej nie było...
- Wystarczy! - przerwała mu Perrie. - Proszę, tu jest pańskie zamówienie - postawiła przed nim talerz. - Następnym razem proszę uważać na słowa, bo nie ma pan prawa mówić do nas na ty. To, że pracuje pan na wyższym stanowisku, nie oznacza, że jest Pan lepszym człowiekiem od nas - warknęła, po czym odeszła, ciągnąc za sobą zdezorientowaną Thirwall.
- Idź się przebrać, a ja zajmę się tymi ostatnimi - odezwała się Edwards, wychodząc z zaplecza na salę. Niebieskowłosa wykonała polecenie przyjaciółki. Po dziesięciu minutach Perrie wróciła i także się przebrała.
- To co? Zakupy na poprawę humoru? - uśmiechnęła się blondynka.
- Jasne - odparła Thirwall, klaszcząc w dłonie. Obie zabrały swoje rzeczy i wyszły z hotelu. Skierowały się do najbliższej galerii, ale nie pomyślały o tym, że nie znają miasta. Zanim dojechały do sklepu, błądziły ponad godzinę.
- Nigdy więcej nie jadę z tobą na żadne zakupy - zaśmiała się Jade, wysiadając z samochodu.
- Skąd miałam wiedzieć, że tak wyjdzie? - zapytała bezradnie blondynka.
- Oj dobra, chodź już - niecierpliwiła się Thirwall, podążając w stronę wejścia do galerii.
Po godzinie buszowania po sklepach, dziewczyny zatrzymały się w kawiarni. Zamówiły sobie po kawie i usiadły przy jednym z wolnych stolików.
- Co się dzieje, Poopey? - zapytała po chwili Pezz.
- Nic, wszystko w porządku.
- Jade, widzę, że coś nie tak. Po pierwsze, nie skupiasz się na swojej pracy. Po drugie, w domu też jesteś jakaś przygaszona. Po trzecie, mnie nie okłamiesz.
Dziewczyna biła się z myślami. Czy powinna powiedzieć, o co tak na prawdę chodzi, czy jednak zachować to dla siebie?
- Okej, ale obiecaj mi, że nie będziesz zła. Wiem, że zawiodłam Ciebie, Leigh, Jesy, Patrycję i nawet Justina - westchnęła, bawiąc się filiżanką. - Chodzi o to, że nie traktuję tego całego udawania jako zadanie. Już nie. Ja naprawdę coś do niego czuje i wiem, że to źle, ale nie potrafię się powstrzymać. Przepraszam, ale nie umiem. Wiem też, że żadne z nas nie powinno się angażować w związki, bo nie pozwala nam na to nasza praca, jasne, rozumiem. Ale ja po raz pierwszy poczułam coś tak silnego do drugiej osoby. I możesz teraz zacząć się śmiać lub mnie wyzywać, ale ja się w nim zakochałam, Perrie, zakochałam! - westchnęła. - To nie powinno się w ogóle wydarzyć - dodała po chwili.
- Jadey - zaczęła niebieskooka. - To nic złego. Rozumiem cię jak nikt inny, b-bo - zająknęła się. - Bo mam tak samo. Tak, czuje coś do Zayna - powiedziała, gdy zobaczyła zszokowaną minę przyjaciółki. - Tak, wiem, że to nie powinno się wydarzyć, ale jest już za późno - wzruszyła ramionami. - Teraz powinnyśmy zrobić coś, żeby zatrzymać tę błazenadę. Nikt nie może się dowiedzieć o tej rozmowie. Jasne? - zapytała. Jade kiwnęła głową.
Rozmawiały jeszcze chwilę, po czym wyszły z kawiarni i udały się do samochodu.
Uśmiechnięte podeszły do drzwi mieszkania, lecz szybko zmieniły nastrój, gdy zauważyły uchylone drzwi, a ze środka usłyszały wyraźne krzyki. Szybko weszły do środka i stanęły jak wryte, gdy zobaczyły swojego szefa.
- O, nareszcie zaszczyciłyście nas swoją obecnością - ironizował Johnny.
- Co się dzieje? - zapytała niepewnie Jade.
- Już im mówiłem. Macie zlikwidować Julię. Ona za dużo wie.
- Nie, do cholery! Nie macie prawa tego robić! - zaprotestowała Leigh-Anne.
- Akurat ty masz gówno do gadania. Ja tu jestem szefem i ja tu żądzę - podkreślił. - Justin! - zwrócił się do chłopaka.- Masz czas do jutra. Jeśli tego nie wykonasz, zapłacisz życiem - warknął i wyszedł jakby nigdy nic.
- Co... to... kurwa...było...? - Jesy stała jak wryta, jąkając się.
- I własnie dlatego skończyłam z nim współpracę - Patrycja zrobiła młynka oczami.
- Nie możemy zabić Julii. Niall jest z nią za bardzo związany - wtrąciła się czarnowłosa.
- Oj, co ty masz z tym Niallem. Pocierpi i mu przejdzie - prychnął Justin.
- Ale...
- A może ty się w nim bujnęłaś, co? - zachichotał. - To by pasowało, dlaczego chcesz go tak bronić - warknął, podchodząc bliżej.
- Ja? Na mózg ci padło? Serio powinni zamknąć cię w psychiatryku! - odparła Leigh, wychodząc z pokoju. Dziewczyny stały jeszcze przez chwilę, nie dowierzając temu, co się właśnie wydarzyło. Szybko udały się do swoich pokoi.

* w kurorcie *

- Po ostatnim zamachu na boyband, One Direction, poszukiwany na całym świecie zamachowiec zaciekle nie daje znaku życia. Możliwe, że szykuje coś naprawdę groźnego, biorąc pod uwagę nieudaną akcję postrzału Nialla Horana, jednego z członków zespołu. Policja wzmocniła ochronę idoli nastolatek, lecz, niestety, wciąż nie udało im się dotrzeć do tego, kim jest owy niezrównoważony psychopata. Świat show-biznesu szaleje. Nie wiadomo, kto może okazać się następny. Ostatnimi czasy Rihanna wypowiedziała się na ten te… - głos spikera został przerwany. Louis rzucił pilota za kanapę, rozkładając się wygodniej na poduszkach.
- Ej, oglądałem! – zaspany Harry gwałtownie potrząsnął głową.
- O ile słyszałeś coś przez chrapanie – prychnął. – Masz ochotę na chińszczyznę? Głodny jestem.
- Może być – Styles wzruszył ramionami, zsuwając koc z ramion.
Louis wstał, podchodząc do telefonu. Połączył się z obsługą i złożył zamówienie.
- Od pół godziny do czterdziestu minut, bo mają nawał zamówień – westchnął, odkładając słuchawkę. – Boże, za co…
- Co ci jest?
- Słucham?
Zmarszczył brwi, uważnie lustrując Harry’ego. Loki roztrzepane w nieładzie i podkrążone oczy pokazywały, jak bardzo zaniedbywał spanie. Może myślał, że Louis nie słyszy, jak krąży w nocy po pokoju, wyglądając przez okno, jakby szukał kogoś, kto może ich obserwować.
Szept Harry’ego wyciągnął go z rozmyślań.
- Nie jesteś wesoły.
- Zawsze jestem wesoły. Nawet jak jestem smutny!
- Jesteś głupi – zaśmiał się, poprawiając grzywkę w ten swój charakterystyczny sposób.
- I tak mnie kochasz.
- I tak cię kocham – westchnął. Wstał powoli i wyjrzał na balkon.
- Nie, nikogo tam nie ma.
Zdezorientowane spojrzenie Harry’ego zmusiło go, by kontynuować.
- Może myślisz, że nie wiem, ale Harry – podszedł bliżej, stając po drugiej stronie szerokich drzwi na taras. – Martwisz się. Jak wszyscy. Nie ukryjesz tego przede mną.
- Ktoś musi, a ty się nie fatygujesz – odburknął, przenosząc spojrzenie na zachodzące słońce.
- Harry…
- Nie Harruj mi tutaj! – krzyknął. – Masz wszystko w dupie. Za bardzo w dupie. Zmartwiły cię wiadomości na BBC, bo chcesz znowu grzać tyłek na Bahamah, a nie tkwić tutaj, co?
- Tak nie będziemy rozmawiać – Louis pogroził mu palcem, po czym wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami sypialni.
Harry przygryzł wargę. Powoli osunął się, opierając głowę o szybę, a łzy spokojnie zostawiały smugi na jego rumianych policzkach. Siedział tak przez chwilę, próbując dojść ze sobą do ładu. Kiedy podniósł wzrok, zobaczył Louis’ego. Opierał się o framugę i patrzył na niego. Ręce wisiały luźno wzdłuż tułowia, a błękitne tęczówki wyrażały skruchę.
- Ja też się boję, ale przecież nie będę tego pokazywał. To nie w moim stylu – powiedział nieśmiało. Zrobił parę kroków w przód, aż znalazł się u jego boku. Usiadł, otaczając kolana ramionami. – Czasami myślę, że tylko przy tobie mogę być sobą. Nie wyśmiałeś mnie, kiedy rok temu powiedziałem ci, że boję się ognia. Ani jak w X Factor popłakałem się, bo pierdolony Steve Brookstein – zacisnął pięści. – W każdym razie… Lubię cię za to – uśmiechnął się, obracając twarz w zapłakane oczy Harry’ego.
- Przepraszam. Nie chciałem powiedzieć, że masz to w dupie. Widziałem przed chwilą, że cię to ruszyło. Jak wyłączyłeś telewizor. Po prostu…
- Jest okej. Tematu nie było.
Harry westchnął opierając głowę o ramię niższego chłopaka.
- Mógłbyś częściej być taką trzęsącą portkami babą.
- Excuse me?! – Louis zlustrował go wzrokiem, tym samym zbliżając ich twarze do siebie.
- Jesteś wtedy słodki – miętowy oddech Harry’ego muskał buzię Louis’ego.
- Mógłbyś zamknąć oczy?
- Ale…
- Proszę?
Harry zdziwił się, acz wypełnił dziwne polecenie. Louis wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym szybko i stanowczo pocałował Loczka. Oddalił się na długość wyciągniętej ręki, kręcąc głową.
- Przepraszam. Nie…
Harry złapał go za nadgarstek i przyciągnął z powrotem. Tym razem on pocałował Louis’ego, lecz nieco inaczej - bardziej zachłannie. Wpił się w różowe usta Lou, palce lewej dłoni wplatając w jego rozczochraną grzywkę.
- Matko boska!
Przerażony ton oddalił ich od siebie. Louis wylądował na drugim końcu pokoju, a Harry wstał, udając, że podnosi brudny kubek ze stolika.
Zayn, Liam i Niall wpatrywali się w nich z lekkim zmieszaniem.
- Cholera, wygrałem zakład! – krzyknął nagle Malik. – Muszę napisać do Perrie – wyjął z kieszeni komórkę. – Wisi mi kasę – rzucił przez ramię, wychodząc.
- Czy może chcecie nam coś – zaczął Liam, jednak zrezygnował, lekceważąco machają dłonią. – Zresztą. Nie było nas tu.
- Co?! – zdziwił się Horan, jednak został wypchnięty z pokoju.
Harry i Louis wpatrywali się w siebie przez moment, po czym oboje wybuchnęli śmiechem.

__________________________________


Hej :)
Jest po piątej rano. Rozdział zaczęłyśmy pisać o 23 i tak jakoś wyszło, że... No! Głupawka i te sprawy!
Tak się składa, że Agnes poszła spać parę minut temu, rzekomo zostawiając mi tutaj jakieś parę zdań od siebie, ale musiały się nie zapisać.
Więc, mówię za nią to, co na pewno chciałaby wam przekazać!
"Kocham moją cudowną i boską Klaudię. Jej śmiech jest taki uzależniający, a jej dziwne shipperskie zapędy sprawiają, że pragnę przywalić jej książką w ryj. Ale i tak jest cudowna i boska!"
No...
Więc komentujcie, i czytajcie, i podziwiajcie, i kochajcie nas! Hahaha!
Buziaki :)

7 komentarzy:

  1. Wow. Jesteście genialne. Brak mi słów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Głupi Justin i ten ich durny szef. Nie wolno krzywdzić serduszka Nialla

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny rozdział !
    LARRY *_* asdfghjkl

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiem, że powtarzam się w komentarzu pod każdym rozdziałem, ale to co piszecie jest genialne <33

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha jestescie wspaniałe ;D
    Taki tam Larry i reakcja Malika prrro <3
    Czekam na nastepny meega rozdział @gabka17 <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepraszam... ale cały rozdzial zaćmił mi Larrrrrrry <3 heuheuheu

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepraszam... ale cały rozdzial zaćmił mi Larrrrrrry <3 heuheuheu

    OdpowiedzUsuń